Co z tą normalną polską rodziną

Pochodzę z normalnej polskiej rodziny, w której dzieci się chrzciło, posyłało do I Komunii i bierzmowania. I zapominało o religii.
Ilu z nas może podpisać się pod takim zdaniem? To konkretnie pochodzi z wpisu znajomej, 48-latki, obecnie mieszkającej w Anglii. Poznałam ją na rekolekcjach, a potem odsłuchałam na You Tube jej świadectwo i zaglądam czasem na jej bloga. Cudowna, ciepła osoba, radosna, uśmiechnięta i mogąca cały dzień mówić o tym, jak bardzo kocha Pana Boga i jak Bóg kocha ją. Kobieta, która przez wiele lat była świadkiem Jehowy, a potem stawiała runy i przepowiadała innym przyszłość. Która podjęła kilka prób samobójczych. Która potrzebowała pomocy egzorcysty, żeby uwolnić się od błędów przeszłości. Pochodziła z normalnej polskiej rodziny…

Niedawno na urodzinach znajomych wypłynął temat przygotowania dzieci do I Komunii św. Że tyle na ten różaniec trzeba chodzić, obrazki zbierać, jak te dzieci te wszystkie modlitwy mają zapamiętać. To je tylko do Kościoła zniechęci, zamiast zachęcić. No i kiedy rodzice mają na to wszystko znaleźć czas?
Ani słowa o tym, że chodzi o sakrament, ani zająknięcia o jakimś Jezusie, wierze, Eucharystii. Normalna polska rodzina. Posyłam dziecko do I Komunii, bo tak zawsze było, bo taka jest tradycja, bo co ludzie powiedzą. A co, gdy ta tradycja się skończy albo mocno osłabnie, jak wiele innych? Przestaniemy posyłać dzieci do Komunii i bierzmowania?

Zakładam, że większość z nas, pochodzących z „normalnej polskiej rodziny”, identyfikuje się jeszcze z chrześcijaństwem. Czuje się katolikiem przynajmniej w okolicach Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Wszystkich Świętych. Czy jednak czujemy się nimi w dzień powszedni? W rutynie codziennych obowiązków, w codziennych wyborach, w decyzjach, które musimy podejmować? Czy myślimy po chrześcijańsku, gdy mamy wyrobić sobie jakąś opinię, w zalewie miliona najróżniejszych informacji, w dżungli przyjemniejszych form spędzania czasu?
Na jak długo jeszcze wystarczy nam tej tradycyjnej pobożności? Czy ten nasz katolicyzm przetrwa jeszcze jedno pokolenie? Nie jestem z tych, którzy biadolą, że do kościoła chodzi coraz mniej ludzi. Moim zdaniem i tak chodzi ich tam nadal więcej niż jest prawdziwie wierzących. Najbardziej boli mnie to, że wszyscy jesteśmy powołani do Nieba, za wszystkich nas Jezus umarł na krzyżu, a my tę niewyobrażalną, przedziwną i niesłychaną Dobrą Nowinę marginalizujemy do zwyczaju, tradycji. Żeby nie było, sama przez całe lata postępowałam w ten sposób.

Dziś, dzięki Bogu, za św. Augustynem mogę z radością powtórzyć: „Stworzyłeś nas jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” (Wyznania I, 1). Z Bogiem wszystko w życiu nabiera sensu i wszystko można sobie jakoś wytłumaczyć. Nawet bombki w Lidlu w październiku.
Już o tym pisałam, ale ten temat mocno siedzi mi na wątrobie: jeśli Ty, jako rodzic, nie przekażesz dziecku żywej wiary, to jego zaangażowanie religijne zakończy się najpóźniej na początku szkoły średniej. Nie chodzi tylko o wypełnianie praktyk religijnych, choć to dla wierzącego niezbędne minimum: udział w niedzielnej Mszy św., korzystanie z sakramentu pokuty, przyjmowanie Komunii św., adoracja, modlitwa. Przede wszystkim chodzi jednak o pokazywanie życiem, że Bóg jest dla Ciebie ważny, że Pan Jezus jest w twoim życiu kimś realnym, bliskim, prawdziwym, traktowanym na serio, a nie jak postać z bajki opowiedzianej przez babcię. Takie legendy może i mają swój urok, ale daleko się na nich nie pociągnie. Co najwyżej do bierzmowania. A potem – hulaj dusza, piekła nie ma. Czy nie o to chodzi Złemu? Moja znajoma z rekolekcji dużo by mogła na ten temat opowiedzieć…

Mirosława Rduch

Loading