Krzyżu, co bolisz – rozważanie na Wielki Post

Krzyżu co bolisz

Krzyżu zatknięty na szlaku
wędrowania naszego
krzyżu z prostego drzewa
jak moje życie
z nieociosanych kamieni
jak moje sumienie
krzyżu co bolisz
w noce nieprzespane
krzyżu którego ramiona
są jak ramiona Chrystusa
przyciągnij mnie do siebie
i pomóż uwierzyć
że jesteś drogą ku życiu

ks. Marek Chrzanowski

Ten przepiękny wiersz prowadzi mnie przez tegoroczny Wielki Post. Nasze wędrowanie przez codzienność, nieraz trudną i może nie do zniesienia. Zmaganie się z samym sobą z własnym sumieniem . Codzienne zmaganie z krzyżem, który nieraz nas powala ale jednak idziemy dalej i dalej . Czujemy się mocni dzięki Chrystusowi , który nam pokazał , że nie jest ważne ile razy upadamy ale ile razy powstajemy. Silniejsi z podniesioną głową idziemy drogą … „ku życiu” .

Ta tzw .”szara codzienność” – to uprzywilejowane miejsce, w którym chce przebywać z nami Bóg. Można powiedzieć, że codzienność została stworzona dla miłości, a nie sama dla siebie. Również Jezus będąc na ziemi wszedł w naszą codzienność – jadł, pracował, spał. Na kartach Ewangelii widzimy Go, jak modli się, pływa łodzią po jeziorze, nosi sandały, je kolację, rozmawia, śmieje się, spędza czas z bliskimi. Przyjął na siebie całą naszą codzienność.

Każdego dnia Jezus wyrusza na kolejną drogę krzyżową, która wiedzie ulicami miast i wiosek. Jest równie samotny i opuszczony jak przed wiekami, bo choć od czasu pierwszej Drogi Krzyżowej tak bardzo zmienił się świat, to ludzie jednak są tak samo obojętni na los bliźnich, tak samo umywają ręce od odpowiedzialności za rzeczywistość i szerzące się zło. Mało jest serc współczujących, a jeszcze mniej gotowych do pomocy, szczególnie tej bezinteresownej. Jezus czeka na Twoją, moją – NASZĄ – pomocną dłoń. Czyni to poprzez każde przerażone dziecko, zagubionego młodego człowieka , zapracowanego rodzica ,schorowaną staruszkę . Marznie w bezdomnych, żebrzących na rogu ulicy. Głoduje w ubogich i chorych… Czy Go rozpoznajesz? Czy słyszysz Jego wołanie?

Odpowiedzmy sobie: kim jestem wobec Jezusa, który dziś, w 2022 roku, idzie obok mnie i dźwiga krzyż?
Czy jestem jak większość mieszkańców Jerozolimy, których spotkał, uginając się pod brzemieniem krzyża? Może przechodząc obok żebraka, odwracam wzrok. Może ze spokojem patrzę, jak młodzież sięga po papierosy, alkohol czy narkotyki i w ten sposób zabija siebie i żyjącego w nich Chrystusa? Może chcę mieć ten tak cenny „święty” spokój , na odczepnego wesprę jakąś zbiórkę. Może jestem jak ewangeliczne niewiasty użalam się nad losem , współczująco mówię o niesprawiedliwości na świecie, zamiast podjąć choćby najmniejszą próbę pomocy?

A przymuszony Szymon z Cyreny, który właśnie wracał strudzony z pola. Trudno się domyślić, co wtedy przeżywał. Może bezsilny gniew, irytację a może żałował, że akurat tamtędy przechodził… Ten dzień jednak był najważniejszym w jego życiu. Jak często podobnie jest w naszym życiu, które nie zawsze toczy się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Spotykają nas nieprzyjemne niespodzianki. Zadajemy sobie wtedy pytanie: dlaczego spośród wielu ludzi przytrafiło się to akurat mnie? Czy życie nie mogło toczyć się inaczej? A jednak to właśnie takie niespodziewane wydarzenia czasami najbardziej odmieniają nasze życie. Trwanie w trudnej codzienności, czasami trochę wbrew sobie, w sytuacjach upokarzających, wstydliwych, mało ambitnych, tylko dlatego że jest to konsekwencja dokonanego wcześniej wyboru. Postawa Szymona wymagała odwagi, samozaparcia i siły. Tego typu postawa jest konieczna w codziennych zmaganiach, szarych i niezauważanych przez nikogo.

Krzyża za Jezusa nie dźwigała natomiast Weronika. Jednak nie zabrakło w jej postawie miłości w tej decydującej dla Boga i dla człowieka chwili. Zauważyła, że On cierpi. Przyszła Mu z natychmiastową pomocą, z taką, jakiej wówczas właśnie najbardziej potrzebował. Otarła chustą pot i krew z Jego twarzy. Weronika jest też przykładem czujności na obecność Chrystusa w nas, ale i na obecność każdego nawet najmniejszego zła, cierpienia czy nieszczęścia w drugim człowieku. Gdzie jest miłość człowieka do człowieka tam daje się świadectwo prawdziwego chrześcijaństwa. Bez wątpienia możemy Weronikę nazwać kobietą czynu. Tylko ona jasno i wyraźnie pokazała, że MIŁOŚĆ to przede wszystkim CZYNY, a nie puste słowa czy obietnice. Kochające i współczujące serce Weroniki, widząc potrzebującego człowieka, skłoniło ją do natychmiastowego działania. Jezus nagrodził jej gest. Ofiarował swoje oblicze, które w cudowny sposób odbiło się na chuście.

„Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!” (Mt 7,13-14)
Prawdziwa droga jest realna, nieraz wąska jak jerozolimska uliczka, pełna przeszkód fizycznych, psychicznych i duchowych. Często jest przepełniona tym czego nie chcemy jednak naturalnie wynika z realizacji naszego powołania. Często nie akceptujemy krzyża , który przychodzi nam na niej nieść: „Jeżeli dźwigasz go niechętnie, jeszcze więcej ci ciąży, jeszcze bardziej się obarczasz, a przecież donieść go musisz. Jednego krzyża się pozbędziesz, znajdziesz na pewno drugi, a może jeszcze cięższy” – pisze Tomasz à Kempis. Jaka by nie była nasza droga, to jedno jest pewne i nie możemy o tym zapominać: zawsze jest na niej Jezus Chrystus… A TO ZMIENIA WSZYSTKO.

Joanna

Loading