Adoruj Boga, a nie swoje problemy

Widziałam ostatnio fajny plakat. Pisało na nim: Nie mów swojemu Bogu, że masz wielki problem. Powiedz swojemu problemowi, że masz wielkiego Boga.

Nie bagatelizując żadnego z poważnych zaburzeń cywilizacyjnych XXI wieku, na czele z depresją, nie sposób nie widzieć zależności między coraz powszechniejszymi „chorobami duszy”, a postępowaniem ludzi, jakby tej duszy nie mieli.

To nie jest wcale nieuzasadnione pytanie, czy my w ogóle umiemy jeszcze myśleć o sobie metafizycznie, dostrzegać Bożą obecność w świecie i w swoim życiu, zastanawiać się po co jesteśmy i dokąd zmierzamy? Czy cieszy nas, nawet tych zdeklarowanych chrześcijan, perspektywa stanięcia z Bogiem twarzą w twarz? Czy w ogóle czasem wyobrażamy sobie, jak to będzie? Przyznaję, w gonitwie między pracą, zakupami, odebraniem dziecka z przedszkola, robieniem awansu zawodowego, kolacją dla chłopaka albo planowaniem wspólnych wakacji, rzadko przychodzą do głowy filozoficzne lub eschatologiczne (o rzeczach ostatecznych) dywagacje. A szkoda, bo to często mogłoby nam pomóc trochę „wyluzować”.

Papież Franciszek w swoim stylu krótkich rozważań na Twitterze zauważył niedawno: „Kryzys wiary w naszym życiu i w naszych społeczeństwach ma związek z zanikiem pragnienia Boga, z uśpieniem ducha, z przywyknięciem do zadowalania się życiem z dnia na dzień, bez zadawania sobie pytania, czego Bóg od nas chce. Zapomnieliśmy o wznoszeniu spojrzenia ku Niebu”.

To wielki paradoks, że choć dziś świat jest dla nas zaledwie trochę większą wioską, mamy dostęp do tak wielu dóbr i otwierają się przed nami coraz szersze perspektywy, to jednak widzimy coraz bardziej wąsko, ślepniemy na sprawy ważne. Za dużo patrzymy przed siebie, a za mało wgłąb siebie.

Kościół subtelnie, nie nachalnie, ale z mądrością, której nie ma od siebie lecz z Ducha Świętego, proponuje nam tu powrót do korzeni – adorację Najświętszego Sakramentu. To przypomnienie postaw osób najbliższych Chrystusowi i przez Niego ukochanych – Marii z Betanii, siostry Łazarza, która siedzi na progu dziedzińca domu i słucha słów Pana, patrzy na Niego i po prostu cieszy się z Jego obecności. Ewangelia przeciwstawia tę postawę nerwowej bieganinie jej siostry Marty, która pochłonięta obowiązkami domowymi nie ma czasu nawet ucieszyć się z wizyty Jezusa.

To nie tak, że mamy przestać prać, gotować, zajmować się dziećmi i chodzić do pracy, a w zamian całe dnie spędzać w kościele. Ale też nie pozwólmy codzienności zawładnąć bez reszty naszym życiem. Zwłaszcza, że w perspektywie mamy życie wieczne.

Aby ono stało się dla nas realną rzeczywistością, pozwólmy sobie od czasu do czasu „stracić” czas na adoracji Najświętszego Sakramentu, która co czwartek odbywa się w naszym kościele popołudniami, a raz w miesiącu wieczorem. Znów zacytuję Franciszka, tego papieża uśmiechu i łagodności, który widząc słabą kondycję duchową człowieka naucza, żebyśmy odkryli adorację jako wymóg wiary. „Adorować to postawić Pana Boga w centrum, aby nie koncentrować się już na sobie, to nadać sprawom właściwy porządek, stawiając Boga na pierwszym miejscu”.

„Chrystus w konsekrowanej hostii jest obecny, i my – adorując tę hostię – jesteśmy obecni. Niczym Maryja i Jan stajemy pod krzyżem Pana, czerpiąc siłę z Jego błogosławionej ofiary /…/  On jest naszym pokojem. W Nim są nasze źródła” – zwraca uwagę jeden z mądrzejszych polskich biskupów, Adrian Galbas, którego 4 grudnia 2021 roku papież mianował arcybiskupem koadiutorem naszej archidiecezji katowickiej.

Po co nam siedzenie w twardej ławce i patrzenie na monstrancję, w której złożony jest mały biały chleb? Otóż po to, że ten Chleb daje życie. Prowadzi do przyjaźni z Bogiem.

Jeszcze raz słowa biskupa Galbasa: „Iluż już takich ludzi spotkałem w życiu: niepozornych i nieuczonych, którzy są wielkimi przyjaciółmi Boga, osiągnęli wysoki stopień doskonałości, ponieważ dużo czasu spędzili i spędzają na adoracji Pana, przywracając Jego prymat w świecie”.

Przywrócić prymat Boga w świecie, w swoim życiu, to uwierzyć w Niego bardziej niż w świat i w siebie. Adorować Jego, a nie swoje problemy. Przychodzić do Niego z troskami i dziękować za radości. Prosić o nadzieję i o miłość. Tę miłość, która jedna jedyna, ale tylko widziana we właściwej perspektywie – Chrystusowego krzyża  i Zmartwychwstania – ma moc zbawić świat i mnie od moich problemów. W moim życiu to działa. Spróbuj w swoim.

Mirosława Rduch

Loading