W nim można było się zakochać – wspomnienie o ks. Tadeuszu Adamczyku, w pierwszą rocznicę śmierci

30 kwietnia 2021 roku pożegnaliśmy na drogę do wieczności księdza Tadeusza Adamczyka. Zmarł po długiej chorobie, w czwartek 25 marca. Spoczął w pobliżu kościoła na naszym cmentarzu.
My, parafianie z Mszany, znaliśmy Go tylko z ostatnich czterech lat jego życia, gdy na emeryturze powrócił do rodzinnego domu – drobno drepczącego staruszka z białą głową i rozbrajającym uśmiechem na rumianej twarzy. Tymczasem życie księdza Tadeusza to fascynująca historia człowieka, który kochał Boga i bardzo ciężko dla Niego pracował. Kochał też ludzi, a oni się w nim zakochiwali!

Pod znakiem Maryi

Na pewno można by o nim napisać dużo więcej, ale przypatrzmy się choć tym fragmentom jego życia, które zapamiętaliśmy, które pamiętają inni i o których czasem (gdy dał się ponieść w kazaniu), wspominał sam.
Urodził się w Mszanie, 6 lat po zakończeniu II wojny światowej, w 1951 roku. 13 września – co mogło tłumaczyć jego nabożeństwo do Matki Bożej. – Był jej wielkim czcicielem i też w Jego życiu dużo działo się pod znakiem Maryi. Urodził się w rocznicę objawień fatimskich, zmarł w uroczystość Zwiastowania, kiedy też szczególnie czcimy Maryję. Bardzo uroczyście celebrował nabożeństwa Maryjne – majowe, nieszpory czy różaniec fatimski – przypomniał w czasie uroczystości pogrzebowej ks. proboszcz Marceli Rabstein.
Zapamiętamy, że choć czasem ledwo chodził, gdy tylko była okazja przynosił do kościoła swoje skrzypce. Zapamiętamy jego mocny głos, nieoczywisty w tak drobnym i umęczonym chorobami ciele. Zapamiętamy, jak cieszył się, gdy widział pełen kościół dzieci na Mszach szkolnych. I jak potrafił za to gorąco dziękować.

Rodzinna pobożność

Rodzina Adamczyków nie była wielodzietna – Tadeusz miał jednego brata (Franciszka, który od lat mieszka z rodziną w Niemczech). Ich ojciec, Izydor, był strażakiem, a matka, Maria (z domu Tkocz), zajmowała się gospodarstwem rolnym i domowym. Rodziców Tadeusza wspominał podczas pogrzebu ks. Antoni Klemens, proboszcz parafii Św. Józefa w Chorzowie, gdzie ks. Adamczyk przebywał jako rezydent i rencista w latach 2015-2017.
– Moi rodzice zaprzyjaźnili się z jego w latach 1972-1979 podczas rekolekcji dla rodzin kapłanów odbywających się w Kokoszycach. Moja mama była pod wielkim wrażeniem ojca Tadzia, znawcy pszczół i człowieka wielkiej pobożności. Opowiadała, jak codziennie jeździł na rowerze do kościoła, w nieodzownym „mantlu”. Mama Tadeusza to z kolei była cichutka, spokojna kobieta – opowiadał kolega mszańskiego księdza z seminarium.
Rodzice przynieśli małego Tadzia do chrztu 23 września 1951 roku do kościoła parafialnego Św. Jerzego. W tym samym kościele, 16 września 1965 roku, otrzymał sakrament bierzmowania, przyjmując imię Piotr. Uczył się najpierw w Szkole Podstawowej nr 1 w Mszanie, a następnie w Liceum Ogólnokształcącym w Jastrzębiu-Zdroju. W czwartej klasie podstawówki został ministrantem. Już wtedy zaczął odczuwać powołanie do kapłaństwa. (1) Po zdaniu matury w 1969 roku, wstąpił do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie.

Z seminarium do wojska

W czasie formacji seminaryjnej (1969-1976) na dwa lata musiał opuścić Kraków, w celu odbycia służby wojskowej. Obowiązek odsłużenia wojska przez alumnów władze państwowe PRL wprowadziły już wiosną 1959 roku. Po zakończeniu II wojny światowej Kościół katolicki był jedną z instytucji najbardziej narażonych na represje komunistyczne. Prześladowania księży, usuwanie nauki religii ze szkół, czy likwidacja prasy katolickiej, to były niektóre z form represji. Jednym z celów władzy ludowej była też likwidacja szkolnictwa katolickiego.
Komuniści z niepokojem obserwowali gwałtowny przyrost liczby powołań kapłańskich. Pozbawienie kleryków przywileju zwolnienia ze służby wojskowej miało przyczynić się do zmniejszenia atrakcyjności powołań. W wojsku alumni byli poddawani ciągłej indoktrynacji, a także namawiani do rezygnacji z dalszej nauki w seminariach duchownych. (2)
Tadeusz Adamczyk bilet do wojska dostał  w 1970 roku do owianej złą sławą jednostki w Bartoszycach, na drugim końcu Polski. Śląscy klerycy, którzy odbyli służbę wojskową w tym miejscu, najczęściej wskazywali na stosowanie trzech rodzajów represji: fizyczne (dodatkowe ćwiczenia, kary cielesne), psychiczne (szkolenia ideologiczne, propozycje zmiany studiów) oraz religijne (zakaz modlitwy indywidualnej i zbiorowej, zakaz posiadania Pisma Świętego, różańca, medalika)”. (3)
Wiele z tego doświadczył z pewnością młody kleryk Tadeusz. O fizycznych represjach wspomniał raz w czasie kazania. Przełożony-sadysta rozkazał mu przez wiele godzin biegać w pełnym rynsztunku po poligonie. Biegał, dopóki nie był już w stanie zrobić ani kroku. Z ziemi musieli go podnieść inni. Po powrocie do koszar mięśnie pleców miał tak obolałe i zesztywniałe, że aby ulżyć mu w bólu, kolega wbijał mu w sploty mięśniowe igły w celu ich rozluźnienia.
Po latach, wspominając te zdarzenia, ksiądz Adamczyk podkreślał, że wybaczył prześladowcy.

Nadrobione zaległości

Ks. Antoni Klemens, młodszy o dwa lata od Adamczyka, do dziś ma przed oczami pochód krakowskich alumnów, którzy odprowadzali powołanych do wojska kolegów. – Klerycy z różnych seminariów spotykali się pod pomnikiem Mickiewicza i stamtąd szliśmy z tymi, którzy mieli jechać, na dworzec – wspomina dzisiejszy proboszcz z Chorzowa. Potem, gdy alumni wracali z wojska, koledzy znów po nich wychodzili i uroczyście prowadzili z powrotem do seminarium. W obu kierunkach śpiewali pieśń: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani/ Że w twoich szeregach, że w twoich szeregach, służą ci kapłani”.
Te dwa lata przymusowej przerwy w nauce ksiądz Tadeusz musiał nadrobić, jeśli chciał przyjąć święcenia w tym samym czasie, co koledzy rocznikowi. I nadrobił.
– Niejeden z nas nudził się strasznie na wykładach, myślał o czym innym. A on siedział w pierwszym rzędzie i cały czas notował. Zastanawiałem się, skąd się w nim to brało i doszedłem do wniosku, że to był twardy żołnierz, z zasadami, nie uznający kompromisów, do wszystkiego podchodzący bardzo poważnie i obowiązkowo – wspominał ks. Antoni.
Ta sumienność zaprocentowała – ksiądz Adamczyk został wyświęcony wraz ze swoim rocznikiem 15 kwietnia 1976 roku, w Katowicach. – W tym roku w kwietniu mieliśmy dziękować Panu Bogu za 45-lecie święceń kapłańskich, których udzielał nam obu biskup katowicki Herbert Bednorz – napisał biskup płocki Piotr Libera, kolega rocznikowy księdza Tadeusza, w liście kondolencyjnym przysłanym na probostwo w Mszanie.

Kapłan z powołania

Tuż po święceniach neoprezbiter Tadeusz Adamczyk rozpoczął pracę duszpasterską jako wikariusz w parafii Św. Anny w Katowicach – Janowie (1976-1979). Przez kolejnych 15 lat był wikariuszem w różnych śląskich parafiach, w tym Św. Katarzyny w Jastrzębiu-Zdroju i Św. Jadwigi Śląskiej w Rybniku.  Pełnił też posługę duszpasterza głuchoniemych i niewidomych kolejno w Okręgach Duszpasterstwa Specjalnego: mysłowickim (od 1982), jastrzębskim (od 1985) i cieszyńskim (od 1986). Był też kapelanem w Szpitalu Górniczym w Katowicach – Janowie, potem w Szpitalu Dziecięcym w Bielsku-Białej, Szpitalu dla Chronicznie Chorych w Katowicach – Dąbrówce Małej oraz Szpitalu Śląskim w Cieszynie. (4)
W roku 1994 został mianowany kapelanem Państwowego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku i na siedem lat zamieszkał na probostwie parafii Matki Bożej Bolesnej. W szpitalu dawał z siebie wszystko albo i więcej. – Szczególnie dużo czasu poświęcał pacjentom uwikłanym w różne trudne sytuacje, uzależnienia. Siedział z nimi po nocach i rozmawiał, jeździł na pielgrzymki – wspominał ks. Klemens.
Potrafił też porwać młodzież, gdy na wyjazdach lub spotkaniach oazowych do późna śpiewał i grał na gitarze. Miał dla innych czas i nie patrząc na koszty zdrowotne dawał całego siebie. – Był wielkoduszny. Jak Pan Jezus. To cecha zanikająca również wśród kapłanów – dodał proboszcz z Chorzowa.
W 2001 roku ks. Adamczyk został administratorem parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Międzyrzeczu, a dwa lata później jej proboszczem na kolejnych dwanaście lat (2003-2015). O tym, że zaskarbił sobie dozgonną wdzięczność tamtejszych parafian może świadczyć fakt, że nawet po powrocie do Mszany dawni wierni przyjeżdżali pomagać mu w remoncie domu czy porządkowaniu obejścia.

Uśmiech i cierpienie

W 2015 roku, już mocno schorowany, został skierowany do posługi duszpasterskiej do parafii Św. Józefa w Chorzowie jako rezydent i rencista. Spędził tam dwa lata.
Ks. Antoni Klemens: – Myśmy się w nim w Chorzowie zakochali. Było mu bardzo ciężko, nieraz na probostwie wprost wył z bólu. Ale nie zamykał się w cierpieniu. O 21.00 nie patrząc na nic włączał telewizor na cały regulator i śpiewał „Maryjo, Królowo Polski”. Nieraz też przeleżał krzyżem całą noc w kościele. Modlił się.
W 2017 roku został zwolniony z posługi u Św. Józefa i zamieszał w domu rodzinnym w Mszanie. W chorobie z poświęceniem nadal opiekowała się nim gospodyni z Chorzowa, pani Krystyna.
Tego, że cierpiał, starał się nie okazywać. A nacierpiał się w życiu ponad miarę. Wiele razy trafiał do szpitala. Miał operację kręgosłupa. Parę lat temu doznał bolesnych poparzeń twarzy i szyi w wyniku nieszczęśliwego wypadku z piecykiem. Ostatnie miesiące choroby też były bardzo ciężkie. Ostatni raz Mszę św. w naszym kościele odprawił w Nowy Rok. – Nie sądziliśmy, że wtedy widzimy go przy ołtarzu po raz ostatni. Przez te cztery lata wiele wniósł do naszego życia. Spowiadał, odprawiał Msze święte, no i grał na skrzypcach – wspomina proboszcz Marceli.
„Kochał ludzi i ludzie go kochali”, „Zawsze uśmiechnięty”, „Kiedy grały skrzypce Jego, uśmiechało się serce moje”, „Wyjątkowy to był kapłan. Już słyszę jak pięknie jest niebo rozśpiewane”, „Wielka strata dla naszej parafii, będzie nam go brakowało, był niezwykłą osobowością z niebywałym talentem”, „Wspaniały kapłan. Niech jego dobre serce błogosławi nas dalej z góry”. Tak parafianie komentowali na Facebooku informację o śmierci księdza Adamczyka.
A przewodniczący Mszy św. pogrzebowej biskup Grzegorz Olszowski zachęcał, aby nad trumną zmarłego modlić się o nowe liczne i dobre powołania kapłańskie. – Żeby miejsce po księdzu Tadeuszu nie zostało wolne – powiedział.
Przed śmiercią ksiądz Tadeusz mawiał, że chciałby już wrócić do rodziców. My wszyscy, których jego śmierć napełniła smutkiem, mamy nadzieję, że jest już z nimi w niebie. I za księdzem Klemensem mówimy: Tadziu nie boimy się, że odszedłeś. Cieszymy się, że takiego mogliśmy Cię pożegnać. Dziękujemy Ci za Twoje życie.
M. Rduch

(1) Archiwa Kurii Metropolitalnej w Katowicach
(3) Tamże
(4) Archiwa Kurii Metropolitalnej w Katowicach

 

Loading