Rodzina nasza rozproszona

Na początku stycznia 2022 roku KAI opublikowała wyniki ankiety dotyczącej poziomu religijności różnych grup wiekowych Polaków. Nikogo nie zdziwi już konkluzja, że spadek religijności najszybciej zachodzi w grupie wiekowej od 18 do 24 lat. Pocieszające jest, że analizujący ten proces przedstawiciele Kościoła potrafili uderzyć się w piersi i źródeł takiego stanu rzeczy nie szukali głównie w otaczającej rzeczywistości, ale w samym Kościele: w jego nieraz zbyt instytucjonalnym podejściu, braku rozliczenia się ze swych błędów, apatyczności niektórych księży, porażce religijnej edukacji szkolnej (cały artykuł na www.ekai.pl „Spadek religijności wśród młodych. Kto zawinił?”).

Ale kto w tej chwili ma pokusę triumfująco przyklasnąć „Tak, to wina Kościoła”, niech nie zapomina, że jako ochrzczony również do tego Kościoła należy. I także za niego odpowiada. Oprócz powołania do kapłaństwa, mamy również, znacznie powszechniejsze powołanie do małżeństwa i rodzicielstwa. A lista naszych grzechów na tym poletku jest długa.
W dużej części z naszej własnej winy (a przynajmniej za naszym przyzwoleniem) obserwujemy dziś, jak to określono we wspomnianym artykule, „zmierzch chrześcijaństwa domowego”. I kolejny trafny cytat: „Współczesna rodzina żyje w diasporze – każdy w swoim pokoju, młodzi ze słuchawkami na uszach, wpatrzeni w smartfony, rodzice skupieni na sobie lub swojej pracy, niemający często pomysłu na spędzanie czasu razem, nawet w dzień wolny”.
Jeśli popatrzeć do słownika, przepraszam, Wikipedii, diaspora z greckiego oznacza rozproszenie członków danego narodu wśród innych narodów lub też wyznawców danej religii wśród wyznawców innej. Rozproszenie członków – to chyba najbardziej charakterystyczna cecha współczesnych rodzin. Nawet tych mieszkających pod jednym dachem.

Jakie jest na to lekarstwo? Żadne szybkie odtrutki nie istnieją, duży krok naprzód to już będzie postawienie diagnozy i uświadomienie sobie, że w mojej rodzinie rzeczywiście nie wszystko gra i mogłoby być lepiej. Kolejny krok, moim zdaniem wręcz milowy, to pójście do lekarza. Tego, który sam mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mk 2,17).
No i najtrudniejsze – wdrożenie leczenia. Pierwszym lekarstwem będzie dieta od złych nawyków, czasem nawet post ścisły, a także podstawowe ćwiczenia z komunikacji, rozumienia się, rezygnacji ze swojego na rzecz dobra innego członka rodziny. Lekarstwo to czasem gorzkie, ale ponoć takie są najskuteczniejsze. Gdy ze zdrowszych rodzin wypuścimy w świat zdrowych młodych, jest nadzieja, że i świat dzięki nim wyzdrowieje.
Sami nie damy rady. Ale nie jesteśmy przecież sami. Nie musimy być. Mamy głowę Kościoła – Chrystusa i w Nim mamy siebie nawzajem. O Nim św. Jan Apostoł pisze, że miał umrzeć „nie tylko za naród, ale także, by rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno” (por. J 11,52). Zbawić nas od rozproszenia. Przywrócić więzi.

Młodym potrzeba przykładu bliskich ludzi autentycznie żyjących wiarą, wierzących w to, co robią, co głoszą, o czym pouczają. Potrzebne jest też, na co wskazują uczestnicy analizy naszej religijności, przeobrażenie Kościoła z instytucji w dom, wspólnotę. Do tego dąży papież Franciszek, otwierając nas i zapraszając w każdej najmniejszej parafii do synodalności – pójścia razem pomimo różnorodności, mimo innych zdań i temperamentów, zebrania nas, rozproszonych, w jedną wielką rodzinę pielgrzymów, na wspólnej drodze, którą jest Jezus Chrystus. Ze wspólnym przewodnikiem – Duchem św., do wspólnego celu – domu Ojca.
Mirosława Rduch

 

Loading