Dlaczego chrzcimy małe dzieci i czy nie lepiej, żeby gdy dorosną, same decydowały, w co chcą wierzyć? Takie pytania, wbrew pozorom, stawiają nie tylko ateiści. Wielu katolików w dobrej wierze chciałoby pozwolić swoim dzieciom samym, gdy będą na to gotowe, z pełną świadomością przyjąć chrzest. A co za tym idzie wiarę w Jezusa Chrystusa i stawiane chrześcijaninowi wymogi moralne.
Takie myślenie nie jest pozbawione racji, zwłaszcza patrząc na tabuny naszych ochrzczonych, których życie bywa niestety często anty-Ewangelią. Joseph Ratzinger, na długo przedtem zanim został papieżem Benedyktem XVI, pisał o nich „nowi poganie”.
Na szczęście jest również świadectwo rodziców prawdziwie żyjących wiarą i starających się kierować w swojej codzienności Słowem Bożym. Oni chrzczą swoje dzieci, bo chcą im podarować największy skarb, największe dobro, jakie sami posiadają – wiarę w Boga, który nie chce naszej śmierci, ale obiecuje życie wieczne, który nam zesłał swojego Syna, abyśmy w Nim mieli życie.
W I czytaniu przedostatniej niedzieli sierpnia (22.08) Jozue, następca Mojżesza, gromadzi swoich pobratymców i mówi: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie”. I wyznaje, jakiego wyboru dokonał sam i objął nim najbliższych: „Ja i mój dom służyć chcemy Panu”. (Joz, 24,15)
W starożytności pod pojęciem „dom” rozumiano zarówno wszystkich członków rodziny, w tym dzieci i niemowlęta, jak również mieszkających wspólnie krewnych, a nawet sługi i niewolników. Dziś to pojęcie znacznie się zawęziło, ale dom to jednak nadal przynajmniej mieszkająca w nim rodzina. I za nią w pierwszej kolejności musimy czuć się odpowiedzialni.
Dotykające istoty życia są te słowa Jozuego o opowiedzeniu się, komu chcemy służyć, jeśli nie Bogu. „Czy bóstwom, którym służyli wasi przodkowie po drugiej stronie Rzeki, czy też bóstwom Amorytów, w których kraju zamieszkaliście”? – pyta biblijny przywódca Izraela powierzonych sobie ludzi. Dziś do wyboru mamy tych bóstw jeszcze więcej, a nasz świat nie kończy się na kraju po drugiej stronie Rzeki. I kolejne coraz bardziej absurdalne bożyszcza wyrastają jak grzyby po deszczu. Jak tu się nie pogubić bez wewnętrznego kompasu?
Już choćby to jest chyba dla wierzącego rodzica dostatecznym powodem, żeby przynieść do chrztu swoje małe dziecko i powierzyć je z duszą i ciałem Opatrzności Bożej i działaniu Ducha Świętego. Warto jednak pamiętać, że „chrzest dzieci domaga się katechumenatu pochrzcielnego” (Katechizm Kościoła Katolickiego, 1231). Obrzęd polania wodą głowy będzie mieć dla dziecka doniosłe znaczenie, jeśli dorastając nauczy się, co ten dar faktycznie oznacza i będzie rozwijać współpracę z Bożą łaską. Przykład postępujących za Chrystusem rodziców będzie na tej drodze bezcenny. Jak to ktoś powiedział, pamiętaj, że możesz być jedyną Ewangelią, jaką ktoś (w tym Twoje dziecko) przeczyta.
Korzystajmy więc obficie, nie z musu, nie z tradycji, nie z przyzwyczajenia, ale z głębokiej potrzeby serca ze skarbów, jakie otrzymujemy na Chrzcie Świętym i na każdej Eucharystii, którą (nie do pojęcia w niektórych częściach świata) mamy na wyciągnięcie ręki.
Że kilkulatek niewiele zrozumie z Mszy świętej, a będzie przeszkadzać innym? Dajcie spokój. Przecież to sam Pan Jezus powiedział: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im. Do takich bowiem należy królestwo Boże” (Mk 10, 14). Mirosława Rduch