Wyjątkowo trudno zaczął się tegoroczny Wielki Post. Wybuchła wojna nie widziana (na taką skalę) w Europie od 80 lat. Słychać o mordowaniu bezbronnych cywilów, śmierci dzieci, gwałtach na kobietach, rujnowaniu miast, a ostatnio jeszcze wywózkach w głąb Rosji. To, co wydawało się zamkniętym rozdziałem, historią tak straszną i haniebną, że niemożliwe było, aby się powtórzyła, wraca dziś w XXI-wiecznym wydaniu. I nie wiadomo kiedy i na kim się zatrzyma. Ani czym się zakończy.
Wchodząca w dorosłość córka miała rację, gdy na moje powtarzane często „wy się macie jak pączki w maśle, dawniej to było trudno”, odpowiedziała mi ostatnio, że nie ma jeszcze 20 lat, a już przeżyła światową pandemię, zaś teraz grozi nam jeszcze wojna światowa. Nie o taką przyszłość dla naszych dzieci chyba nam chodziło.
Powraca do mnie jak bumerang zdanie z Psalmu 127: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą” /Ps 127, 1/. Nasz świat nigdy, jedynie naszym własnym wysiłkiem, nie będzie dobry dla wszystkich i sprawiedliwy. Sprawiedliwy nie jest zresztą od dawna dla Syrii, Iraku, Jemenu, Afryki, teraz Ukrainy. Do tej pory ta niesprawiedliwość była daleko od nas. Teraz podeszła pod same granice.
Co możemy zrobić, ja, ty, sąsiad, mąż, żona, urzędnik, pracownik budowlany, ekspedientka, proboszcz wiejskiej parafii, nauczyciel, kierowca? Pionki, które przecież nie mają praktycznie żadnego wpływu na wielką politykę, na podejmowane decyzje, na losy świata?
Możemy (musimy?) razem uklęknąć do modlitwy, razem wznieść ręce do dobrego Boga i błagać Go o pokój dla świata i o opamiętanie dla agresorów. To dlatego papież Franciszek wezwał wszystkich członków Kościoła do odmówienia w łączności z nim Aktu poświęcenia Niepokalanemu Sercu Maryi Rosji i Ukrainy. To dlatego apeluje do nas o wzmożoną adorację Najświętszego Sakramentu.
W tym Wielkim Poście możemy każdy, codziennie, podejmować wysiłek nawrócenia, przede wszystkim własnego serca. Możemy ofiarować modlitwę, post, wyrzeczenie jakiejś przyjemności, cierpienie, które nas dotyka. Możemy spróbować aktywniej zwalczać nienawiść w swoim sercu – przynajmniej o tyle będzie jej mniej w świecie.
„Zero samo z siebie nie ma wartości, lecz gdy postawić je przy jednostce, obraca się w potęgę, byle stało na właściwym miejscu, czyli po niej, a nie przed” – pisała Teresa z Lisieux do swojego duchowego brata, francuskiego misjonarza. Została świętą i doktorem Kościoła ta, która swoje własne siły oceniała na zero, ale wiedziała, że z Bogiem i z drugim człowiekiem, który wierzy tak jak ona, ma siłę olbrzyma.
Pan sam obiecał nam skuteczność modlitwy, jeśli będziemy mieć wiarę w Boga. Zajrzyjcie do Ewangelii. „Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie” – mówi Pan Jezus /Mk 11, 24/.
A żeby wiara nasza bez uczynków nie była martwa, wraz z modlitwą możemy też dać proste, ale czytelne świadectwo chrześcijańskie: pomóc w miarę swoich możliwości tym, którzy do nas uciekają przed śmiercią pod bombami. Nie narzekać mimo drożyzny, jaką powodują i jeszcze pewnie spowodują nakładane na agresora sankcje. Uśmiechać się więcej i serdeczniej do ludzi wokół nas. Cieszyć się z drobnych rzeczy. Dziękować za każdy nowy dzień.
Pan jest z nami w naszym utrapieniu. Stoi w jednym szeregu z ciepiącymi, nie z tymi, którzy ból zadają. Widzi więcej i głębiej, niż widzimy my w przekazach telewizyjnych. Jest Panem historii, nieskończenie większym i potężniejszym od wszystkich satrapów. My świata nie zbawimy, ale On już nas zbawił swoją Krwią. Będziemy to wspominać już wkrótce, celebrując misterium Męki i Zmartwychwstania Pańskiego. Bogu niech będą dzięki. „Szukałem Pana, a On mnie wysłuchał i uwolnił mnie od wszelkiego lęku” /Ps 34/.
Mirosława Rduch