Martwimy się, że nasze dzieci, zwłaszcza te nastoletnie, po bierzmowaniu przestają chodzić do kościoła. Narzekamy, że młodzież laicyzuje się w zastraszającym tempie, że w życiu młodych nie ma już miejsca dla Boga. Nie wiemy nawet, jak mielibyśmy rozpocząć z nimi rozmowę na ten temat. Generalnie coraz mniej ze sobą rozmawiamy, a już o Panu Bogu to (nomen omen) broń Boże. Wielu rodziców i dziadków, choć dla nich samych wiara jest ważna, ze smutkiem stwierdza, że dzieci i wnuki nie tyle, że Boga nie kochają, co po prostu jest On im obojętny, do niczego niepotrzebny. Czy przypadkiem sami nie jesteśmy tego powodem?
Zbyt często to my dorośli, którym tak leży na sercu katolickie wychowanie dzieci i narzekamy na niewierzącą młodzież, sami tę młodzież od Kościoła odpychamy. Czy zamiast wskazywać im na cud spotkania z Jezusem w Eucharystii nie odpowiadamy „bo jest niedziela” na ich pytanie, po co mają iść na mszę? Czy po powrocie z kościoła do domu komentujemy w gronie rodziny, o czym były czytania, jak do nas przemówiło Słowo Boże? Czy raczej wymieniamy się uwagami, kto był w co ubrany i jak ostatnio przytył? Deklarowanie wiary w Chrystusa, a dawanie o Nim świadectwa w codziennym życiu, to jednak dwie różne sprawy.
Świetne spostrzeżenie uczynił kiedyś ks. Piotr Pawlukiewicz, nieżyjący już znany kaznodzieja. Kazał wyobrazić sobie, że do naszego mieszkania na trzy miesiące zostaje oddelegowany święty Paweł. Śpi na kozetce w kuchni, ma tylko tak sobie chodzić i słuchać. Po trzech miesiącach zada nam pytanie: Przepraszam, jakiego wy jesteście wyznania? Rzymscy katolicy – odpowiemy zgodnie z tym, za kogo się uważamy. A święty Paweł na to: Nie no, a tak poważnie, jakiego jesteście wyznania? Nigdy nie widziałem, żebyście się modlili. Gadacie ciągle tylko o pieniądzach, kłócicie się o telewizor, wiecznie gracie na komputerze, obgadujecie ciotki. Kim wy jesteście? Co to za religia? Bo Kościół rzymskokatolicki to nie jest… (na podstawie książki „Wstań. Albo będziesz święty, albo będziesz nikim”).
Dawanie świadectwa przez rodziców ich codziennym życiem to dla młodych ludzi lekcja nie do przecenienia. Nawet jeśli chwilowo są na takim etapie dojrzewania, że nic do nich nie trafia. Jako rodzic nastolatki niezłomnie wierzę, że przykład żywej relacji z Trójosobowym Bogiem, poparty dobrym słowem, wsparciem i zrozumieniem nawet dla tych spraw, których nie rozumiem, przyniesie owoce.
Może być jeszcze jeden powód, dlaczego nie rozmawiamy z dziećmi o wierze. Po prostu nie wiemy jak. Nasza formacja teologiczna zakończyła się w najlepszym razie na katechezie w szkole średniej. Idę o zakład, że Katechizm Kościoła Katolickiego byłoby trudniej znaleźć w naszych domach niż tysiąc złotych sprzed dewaluacji. Nasze książeczki do nabożeństwa mają pewnie nadal tak samo sklejone od nowości strony, jak w dniu ślubu, gdy je dostaliśmy.
2 lutego Kościół obchodził Dzień modlitw w intencji katechizacji dorosłych. Wskazuje to wyraźnie, że o rozwój swojej osobistej wiary warto nieustannie dbać, pogłębiać ją, nie pozwolić jej zaśniedzieć, nie schować na dno szuflady z pamiątkami z dzieciństwa, nie spłycić wyłącznie do kultywowania obrzędów, raczej z tradycji i przyzwyczajenia niż z potrzeby spotkania i uczczenia prawdziwego, jedynego Boga.
Tym, którzy chcą przypomnieć sobie lub zgłębić prawdy wiary i swoją wiedzę religijną, parafie, w tym także nasza, proponują comiesięczną katechezę dla dorosłych. Są też propozycje dla chcących więcej: na przykład Studium Wiary-Szkoła Katechetów Parafialnych, inicjatywa Wydziału Katechetycznego Kurii Metropolitalnej w Katowicach i Archidiecezjalnego Centrum Formacji Pastoralnej pod patronatem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Właśnie trwają zapisy na kolejną edycję tej dwuletniej przygody, w której (dziękuję Duchowi Świętemu) mogę od roku uczestniczyć.
Jedno jest pewne: bez autentycznego zaangażowania katolickich rodziców, bez ich własnego głębokiego przeżywania wiary, nie będzie wiary u dzieci. Szkolni katecheci sami nie dadzą rady. Potrzebujemy katechetów w każdym domu, w każdej rodzinie. Żeby święty Paweł, siedząc w tej naszej kuchni, nie musiał załamywać rąk. On wiedział, że wiary nie otrzymuje się raz na zawsze w porcji maksimum. Z łaską należy współdziałać. Jak pisał w liście do Efezjan: Pozwólcie się odnawiać Duchowi w waszym myśleniu i przyobleczcie się w nowego człowieka, stworzonego zamysłem Boga… (Ef 4, 23-24). Amen.
Mirosława Rduch